czwartek, 2 kwietnia 2015

Czas sobie powiedzieć: Uniwersytety nie są dla wszystkich

Uczelnie nie są dla wszystkich, bo uniwersytety nie są po to by zapewniać studentom zawódmówi dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano
Powiedzmy sobie szczerze: Uniwersytety nie są dla wszystkich i nie każdy musi studiować. Jak to wygląda z perspektywy młodych naukowców opowiadają nam wykładowcy z Uniwersytetu Warszawskiego.
Newsweek: Z jaką wiedzą przychodzi absolwent liceum na pierwszy rok studiów?
Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano: Mam porównanie ze średniej wielkości uniwersytetem amerykańskim. Tamtejsi pierwszacy nie dostaliby się do polskiego gimnazjum. Za to podczas pierwszego roku są w stanie nauczyć się jak zdobywać wiedzę. U nas uczniowie umieją więcej, ale są nastawieni na testowe sprawdzanie wiedzy. Dziwią się jeżeli egzamin jest inny niż test. Efekt jest taki, że brakuje im samodzielności, bardzo często słyszę: proszę mi podać temat pracy. System testowy nauczył ich pracy według schematów, podkopał kreatywność.
Dr hab. Stefan Dziembowski: Ludzkość od zarania dziejów narzekała na młodzież, że niby głupiejemy, tyle że postęp ludzkości jest niepodważalny. Nie są głupsi niż kiedyś, może raczej inaczej wykształceni. Na ich obronę powiem na przykład, że dużo lepiej umieją angielski, daję im teksty naukowe w tym języku i nie słyszę protestów.
Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano: Znacznie rozwarstwił się poziom studentów. Najlepsi są znacznie lepsi niż kiedyś: nie mają żadnych kompleksów, chętnie korzystają ze stypendiów, przychodzą na wykłady zagranicznych profesorów, są na bieżąco z literaturę światową. Szkoły średnie kształtują postawy indywidualistyczne i rywalizujące. Efekt jest taki, że na studiach ludzie nie potrafią pracować zespołowo.
Newsweek: Nie wierzę, że naukowcy ze sobą nie rywalizują?
Dr Łukasz Niesiołowski-Spano: To prawda. Zanika praktyka dzielenia się nową lekturą czy informacją o możliwości aplikowania o grant. Na to strać wąską grupę 10 procent naukowców, tych najwybitniejszych, którzy są pewni swojej pozycji. Reszta rzuca się sobie do gardła, bo pieniędzy na badania wciąż brakuje.
Dr hab. Stefan Dziembowski: – A mi wydaje się, że konkurencja jest dobra i światowa nauka jest na niej oparta. Jak czyta się o największych odkryciach, jak budowa struktury DNA czy lekarstwa na wirusa, który powoduje AIDS, to wiązały się z one olbrzymią presją, zarówno środowiska naukowego jak i przemysłu. Na amerykańskich uniwersytetach konkurencja wśród naukowców jest tak duża, że na przykład tylko 15 proc ludzi z doktoratami z biologii ma szansę na uniwersytecki etat. Wielu nie wytrzymuje tej presji i odchodzi od nauki.
Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano:  Dobrze, że ma gdzie, tam jest rozwinięty przemysł, gdzie ludzie ze stopniami naukowymi też mogą się realizować. A u nas? Na naukowców poza obszarem nauki jest bardzo małe zapotrzebowanie. Nie jestem przeciwnikiem rywalizacji w nauce, ale mam wrażenie, że żyjemy w czasach stałego deficytu dóbr. I brak poczucia stabilności nie służy temu środowisku, prowokuje podstawianie nogi, patologiczne metody , jak nieuczciwość w recenzjach.
Newsweek: „W tej chwili cała nauka idzie w stronę standardu i przeciętności. To jest mcdonaldyzacja nauki. Zmierzamy w kierunku wytwarzania «produktów edukacyjnych», którymi, tak jak w McDonaldzie, nikt się nie zatruje, ale wielkiej uczty z tego nie ma” - powiedział prof. Marcin Kula. Jak odwrócić ten trend?Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano: Pracownik naukowy nie jest rozliczany z tego, jak kształci studenta, tylko z tego, co publikuje. A właściwie ile punktów dostanie, za opublikowanie tekstu w danym czasopiśmie.
Dr hab. Stefan Dziembowski: System oceny oparty o punktach ma szereg wad. Na przykład publikacja w najbardziej prestiżowym piśmie świata „Nature” jest „wyceniana” na 60 punków, a w którymś z polskich czasopism na 15. To tak jak by porównywać wejście zimowe na K2 z wycieczką na Gubałówkę. Według obowiązujących zasad czterokrotne wejście na Gubałówkę znaczy tyle samo, co wyprawa w Himalaje. Absurd! Polska nauka promuje wejścia na Gubałówka, czyli przeciętniactwo. Lepszym rozwiązaniem jest system ocen eksperckich, stosowany w wielu krajach. Raz na kilka zaprasza się ekspertów zagranicznych, którzy przyglądają się lokalnym naukowcom i oceniają ich prace na tle tego, co dzieje się na świecie.
Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano: Jesteśmy niewolnikami systemu punktowego, bo są w Polsce pewne środowiska naukowe, które nigdy nie wejdą na K2, za to dobrze się czują na Gubałówce. Ten system nie wspiera nauki na najwyższym poziomie.
Newsweek: Jakie jest rozwiązanie? Mówi się, że w Polsce powinny powstać uczelnie prawdziwie badawcze, aspirujące do prowadzenia badań na najwyższym światowym poziomie i odpowiednio dobrze finansowanych.Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano: Jestem zwolennikiem modelu uniwersytetu, który łączy dwie funkcje: kształcenie kadr i badania naukowe. Dzisiaj żadna z tych misji nie jest dobrze realizowana. Powraca hasło uczelni flagowych: bogatych, z najlepszą kadrą i ambicjami, w których kadra naukowa będzie rozliczana nie z punktów, ale realnych dokonań. Ale kiedy słyszę ze środowiska rektorów, że takich placówek ma być 12, to pachnie to kompromitacją. Polskę stać na trzy takie uczelnie. Nauka w Polsce jest zakładnikiem polityki. Taka reforma by oznaczała, na przykład że tak duże ośrodki jak Poznań czy Lublin nie miałyby tych flagowych uczelni, a na to lokalni politycy nie chcą się zgodzić.
Dr hab. Stefan Dziembowski: Popieram ten system, ale widzę jego zagrożenia. Spowoduje to, że zgrupujemy bardzo dobrych uczonych i studentów w jednym miejscy. Musi pojawić się system finansowy, który zagwarantuje dostęp do takich miejsc dla wszystkich najzdolniejszych ludzi w kraju, a nie tylko mieszkańców miast, gdzie te ośrodki by powstały: system stypendiów, pomocy finansowej. Musi być wyraźny sygnał: tutaj może dostać się każdy (zarówno jako pracownik naukowy jak i student), kto reprezentuje wysoki poziom, niezalżnie czy mieszka w Krakowie czy Sochaczewie.
Newsweek: Jaka jest wizja uniwersytetu? Niektórzy – głównie pracodawcy – twierdzą, że uniwersytet powinien przygotowywać do zawodu. Inni odpowiadają, że to bzdura – uniwersytet ma poszerzać horyzonty, nawet jeśli ta wiedza nie ma od razu praktycznego zastosowania.
Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano:  Po pierwsze, odejdźmy od myślenia, że uniwersytety są po to, by zapewniać studentom zawód. Do tego służą szkoły zawodowe. My mamy edukować wykształconych obywateli, którzy będą w stanie adaptować się do zmieniających się warunków na rynku pracy. Niestety, ze strony polityków idą sygnały jakie kierunki studiów są potrzebne, a jakie nie, że filozofia jest bezużyteczna, kształćmy raczej operatorów koparek i inżynierów. To myślenie na krótką metę, bo rzeczywistość tak szybko się zmienia, że nie możemy przewidzieć precyzyjnie, kogo mamy kształcić. Powinniśmy bardziej rozwijać szkoły zawodowe. Przecież w Polsce nie wszyscy muszą studiować, powiem więcej, nie wszyscy muszą mieć maturę. Są ludzie, którzy mają predyspozycje do nauki i tacy, którzy są ich pozbawieni. Uczelnie nie są dla wszystkich, tylko dla tych którzy są w stanie z nich skorzystać.
Dr hab. Stefan Dziembowski: Konkretna wiedza się dezaktualizuje. Lepiej uczyć pewnych metod, paradygmatów. To rola uniwersytetów.
Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano: Polepszmy system kształcenia nauczycieli, który w Polsce jest bardzo wadliwy.
Newsweek: Dlaczego?Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano:  To od kreatywności nauczycieli zależy poziom nauki w szkołach podstawowych, gimnazjach i szkołach pogimnazjalnych. To leży w interesie wszystkich obywateli. Dziś jako pracownik naukowo-dydaktyczy jestem rozliczany z osiągnięć w nauce, a uczenie studentów traktuje się jak zsyłkę. Mnie jako dydaktyka, nikt nie kontroluje, systemu nie interesuje co robię ze studentami, abym tylko wyrobił odpowiednią liczbę zajęć. Gdybym chciał poznać nowe metody dydaktyczne, to nie mam u kogo szukać pomocy. To błąd. Trzeba dowartościowywać pracowników, którzy zajmują się tylko dydaktyką.
Dr hab. Stefan Dziembowski: Zakłada się, że nauczymy się uczenia podczas prowadzenia zajęć.
Newsweek: Prezes Polskiej Akademii Nauk Michał Kleiber twierdzi, że pierwszym krokiem do uzdrowienia szkolnictwa wyższego powinno być drastyczne ograniczenie liczby uczelni. Dziś w przeliczeniu na obywatela mamy 4 razy więcej szkół wyższych niż Niemcy czy Finlandia, ale ich poziom znacząco odbiega od zachodnich standardów.Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano: Proponuję pamiętać o modelu jaki wprowadziła Kanada: uczelnie są tylko publiczne, nie ma prywatnych. Oczywiście to nie przyjmie się w Polsce, gdzie mamy kult własności prywatnej. Uczelni mamy za dużo, to prawda, a to powoduje psucie poziomu nauczania. Nie da się go utrzymać, kiedy w mieście średniej wielkości działają cztery uczelnie zamiast jednej. Po drugie, jak się płaci to się wymaga. Tymczasem, na niektórych uczelniach ludzie nie nadają się na studia, po prostu nie umieją ze zrozumieniem przeczytać tekstu. Środowiskowe przysłowie mówi, że nie ma tak głupiego człowieka, od którego nie można przyjąć dwóch tysięcy za semestr.
Dr hab. Stefan Dziembowski: Naukowy też nie są bez winy. Ktoś na tych prywatnych uczelniach uczy, część środowiska godzi się uczestniczyć w tym psuciu edukacji z czystej chciwości.
Newsweek: A studenci narzekają.
Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano: Widziałem badania jak studenci oceniają swoich wykładowców. Wielu, głównie z kierunków humanistycznych narzeka, że za mało się od nich wymaga. To świadczy bylejakości edukacji i braku pieniędzy. Jeżeli miałbym 4 seminarzystów to wiedziałbym, jakie robią postępy. A jeżeli mam 24, to nie mam szans. Jeszcze raz to powiem, niestety w naszym środowisku edukacja nie jest uznana za priorytet. Po stronie kadry naukowej jest sporo do poprawienia.
Dr hab. Stefan Dziembowski: Nie jest to specjalnością tylko Polski. Bardzo dobre uczelnie na Zachodzie, którym zależy na rozwoju badań ściągają wybitnych naukowców i przymykają oko jak wywiązują się z obowiązków dydaktycznych.
„Nauka, głupcze” – to nowy cykl debat „Newsweeka” o tym, przed jakimi problemami stoją uniwersytety i o tym, jak w Polsce powinna wygląda edukacja na wyższych uczelniach. – Uniwersytety nie są po to by zapewniać studentom zawód, od tego są szkoły zawodowe – mówi dr hab. Łukasz Niesiołowski-Spano z Instytutu Historii Uniwersytetu Warszawskiego. – Ktoś na tych prywatnych uczelniach uczy, część środowiska godzi się uczestniczyć w tym psuciu edukacji z czystej chciwości – twierdzi dr hab. Stefan Dziembowski z Instytut Informatyki
Informacje: http://nauka.newsweek.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty